Aby to rozjaśnić, musimy sięgnąć po pojęcie “nadwyżki konsumenta”.
Jest to różnica między kwotą, jaką ten konsument jest skłonny zapłacić za dane dobro, a kwotą jaką rzeczywiście musi za nie zapłacić.Przykładowo, jeśli dla kogoś opłacalny był zakup biletu komunikacji miejskiej za 5 zł, a może go kupić za 2,4 zł, to w takim przypadku nadwyżka konsumenta wynosi 2,6 zł.
Jak obliczyć wartość nadwyżki konsumenta, która wynika z tego, że powszechnie korzystamy z internetu? Jak opisuje The Economist, sposobów na oszacowanie tej wartości jest co najmniej kilka:
1. Ponieważ ceny za dostęp do internetu raczej maleją w czasie, to można porównać, ile konsumenci płacili kiedyś w porównaniu do tego, co płacą teraz - a więc zwiększa się nadwyżka konsumenta. Używając tej metody Shane Greenstein i Ryan McDevitt obliczyli, że 2006 roku w na szerokopasmowy dostęp do internetu Amerykanie wydali 39 mld $ a nadwyżka konsumenta wyniosła od 5 do 7 mld $. Na podstawie tych wyliczeń skalkulowano, że np. dostęp do Wikipedii odpowiadał za 50 mln $ nadwyżki. Taka metoda z pewnością zaniża wielkość wielkości nadwyżki, ponieważ uwzględnia jedynie obniżkę cen, a uwzględnia tego, ze w internecie pojawiają się nowe usługi i przez to korzystanie z niego jest bardziej wartościowe. Ponadto bierze pod uwagę cenę, jaką wcześniej konsumenci musieli płacić, a nie jaką byli skłonni płacić.
2. Inne podejście opiera się więc po prostu na zapytaniu konsumentów, ile skłonni byliby zapłacić za dostęp do usług, które są obecnie finansowane z wyświetlania reklam. Badanie przeprowadzone przez McKinseya pokazało, że gospodarstwa domowe przeciętne były skłonne płacić ok. 38 euro (50 dolarów) miesięczne za dostęp do określonego zestawu serwisów internetowych. O odjęciu kosztów związanych z reklamami i utraconą prywatnością (w pewnym sensie z tym, że płacimy za te usługi oddając firmom informacje o sobie) McKinsey wyliczył, że finansowane z reklam usługi internetowe wygenerowały nadwyżkę w wysokości 32 mld dolarów w Ameryce i 69 mld euro w Europie. Największą część tego stanowiła poczta elektroniczna, dalej wyszukiwarki i sieci społecznościowe.
3. Kolejną metodą jest obliczenie, ile czasu oszczędzamy korzystając z internetu. Można zbadać, ile czasu zajmuje nam odszukanie odpowiedzi na zwykłe, codzienne pytania (np. dotyczące gotowania), gdy korzystamy z internetu i gdy nie mamy do niego dostępu. W ten sposób badacze z Uniwersytetu z Michigan razem z pracownikami Google oszacowali, że średni użytkownik oszczędza 3,75 minuty dziennie, co przy płacy godzinowej w wysokości 22 $ (średnia płaca w USA) daje 500 dolarów rocznie dla jednego konsumenta i od 65 do 150 mld $ rocznie dla całej gospodarki.
4. Wreszcie ostatnia z opisanych metod przez The Economist polega na obliczeniu wartości czasu spędzanego w sieci. Ponieważ czas, jaki spędzają Amerykanie w internecie wzrasta, to można założyć, że cenią taką aktywność bardziej niż inne. Na tej podstawie Erik Brynjolfsson i Joo Hee Oh oszacowali, że nadwyżka konsumenta w USA w 2011 roku wyniosła 564 mld $, co daje 2600 $ na jednego użytkownika. Gdyby te wartości uwzględnić w PKB, to jego wzrost byłby od 2002 roku wyższy przeciętnie o 0,39 punktu procentowego.
Oczywiście żadna z tych metod nie jest idealna - można zastanawiać się czy np. przeciętny użytkownik rzeczywiście byłby skłonny zapłacić ponad 2,5 tysiąca dolarów za dostęp do sieci. Z drugiej strony niewątpliwie każda z tych metod wskazuje, że PKB coraz gorzej opisuje, co dzieje się w gospodarce.
Warto też zauważyć, że nadwyżka konsumenta towarzyszy każdej transakcji - płacimy za coś tylko wtedy, gdy jest to dla nas bardziej cenne niż dana suma pieniędzy. Do tego korzystanie z czegoś za darmo nie ogranicza oczywiście się do usług internetowych - wystarczy pomyśleć choćby o bibliotece czy czystym powietrzu. Te "rzeczy" mają swoją realną wartość, natomiast nie jest ona aktualnie wliczana do głównego miernika, jakim powszechnie się posługujemy, gdy opisujemy efekty gospodarowania.